Na próżno martwiliśmy się, że Węgry mogą się nie pojawić na demonstracji siły przeciwko globalnemu Zachodowi, zwołanej przez Władimira Putina i chińskiego prezydenta Xi Jinpinga z udziałem ich wasali. Węgierski minister spraw zagranicznych dotarł na środową chińską paradę wojskową jeszcze na czas – sapiąc tuż za północnokoreańskim dyktatorem i premierem Słowacji. Szijjártó wraz z Ficem najwyraźniej uznali, że reprezentują Unię Europejską na tym „prestiżowym” wydarzeniu, ponieważ reprezentację NATO już wcześniej zagarnął dla siebie turecki prezydent Erdogan, aktywny w merytorycznej części obrad.

„Jesteśmy zainteresowani współpracą Wschód–Zachód, a Węgry pokazały też, że cywilizowana współpraca Wschód–Zachód niesie ze sobą ogromne korzyści” – powiedział Péter Szijjártó przed wyjazdem do Chin, by wziąć udział w paradzie wojskowej zorganizowanej przez Komunistyczną Partię Chin z okazji zwycięstwa nad Japonią w II wojnie światowej.

Korzyści, jakie polityka zagraniczna Orbána realizowana przez Szijjártó przyniosła Węgrom, dają się naprawdę dobrze zmierzyć w miliardach euro, których nasz kraj nie otrzymuje od Unii Europejskiej. Innymi słowy: „otwarcie na Wschód” i polityka balansowania już wyrządziły krajowi niewyobrażalne szkody – pora więc jeszcze je pogłębić.

Teraz pojawia się wielka okazja dla węgierskiego ministra spraw zagranicznych, aby w jednym miejscu spotkać wszystkich krwawych dyktatorów świata, którzy – przynajmniej dla Szijjártó – ucieleśniają „cywilizowane” stosunki międzynarodowe. Może więc uścisnąć dłoń Władimira Putina, poszukiwanego międzynarodowym listem gończym za zbombardowanie Ukrainy i zamordowanie dziesiątek tysięcy cywilów, czy też północnokoreańskiego dyktatora Kim Dzong Una, który wspiera agresję Putina na Ukrainę żołnierzami i teraz po raz pierwszy bierze udział w międzynarodowym spotkaniu ze swoimi podobnymi – w tym z szefem węgierskiej dyplomacji.

Może poklepać się po ramieniu z komunistycznym prezydentem Chin Xi Jinpingiem, który – podobnie jak Putin i Kim Dzong Un – trzyma ster władzy żelazną ręką, a mówiąc dosadniej: uciska wszystkich, którzy nie są „wystarczająco chińscy”, bo są Ujgurami albo – jak Dalajlama – nie pozwalają, by to on ich mianował.

Xi Jinping właśnie szykuje się, by siłą wojskową przyłączyć Tajwan do Chińskiej Republiki Ludowej. Pojawi się też wielki przyjaciel Orbána, prezydent Turcji, na którego rękach ciąży krew tysięcy Kurdów, a przeciwników politycznych po prostu zamyka w więzieniach, by nie przeszkadzali mu w odbudowie wielkiego Imperium Osmańskiego.

Będzie można też uścisnąć dłoń prezydenta Iranu, który jeszcze kilka tygodni temu walczył przeciwko USA i Izraelowi, podczas gdy w jego kraju tylko w pierwszych ośmiu miesiącach tego roku stracono 841 osób. Uścisnąć może też twardą dłoń swojego starego przyjaciela Łukaszenki, prezydenta Białorusi, który zdaje się łagodnieć – w końcu w tym roku wypuścił już 314 więźniów politycznych, częściowo na prośbę Amerykanów, choć nigdy za wstawiennictwem Węgier. Obecni będą także kumple z Rady Tureckiej, gdzie Węgry jako obserwator starają się – powołując się na rzekome pochodzenie tureckie – wydobyć ropę czy gaz na stepach Azji dla naszego narodowego oligarchy, firmy MOL należącej do Zsolta Hernádiego.

Można będzie także nawiązać kontakt z premierem Indii, który wzbudził sensację, spacerując trzymając się za ręce z Putinem na szczycie, a potem przez 45 minut rozmawiając z nim w cztery oczy w swoim samochodzie – zapewne omawiając sposoby obejścia amerykańskich ceł karnych, nałożonych na Indie, bo podobnie jak Węgry nie chcą zrezygnować z zakupu rosyjskiej ropy. Ta, dzięki zachodnim sankcjom, jest sprzedawana po korzystnych cenach – niemal tak tanio jak rosyjska broń kupowana przez Indie, która jednak na Ukrainie okazała się nie zawsze najnowocześniejsza.

Nikt nie twierdził, że Xi i Putin zebrali w Chinach akurat elitę światową. A jednak to coś, że na zlocie globalnego Południa – a raczej „Dzikiego Wschodu” – spiskującego przeciwko Zachodowi i wypowiadającego mu wojnę, obok niesfornego członka NATO Turcji obecni będą także „wielka” Słowacja i jeszcze „większe” Węgry, reprezentowane przez swoich „premium” polityków.

Wyraźnie widać, że Fico już szykuje się na erę po Orbánie i osobiście zaszczyca swoją obecnością to ekskluzywne towarzystwo, podczas gdy Orbán wysłał tylko swojego węgierskiego Sancho Pansę, Pétera Szijjártó, by pokazać, że na razie nie rezygnuje z pozycji numeru jeden rosyjsko-chińskiego agenta – choćby miało to kosztować Węgry cokolwiek.

Oto lista uczestników: Indie, Rosja, Chiny, Iran, Pakistan, Kazachstan, Kirgistan, Uzbekistan, Tadżykistan, Turkmenistan, Mongolia, Azerbejdżan, Armenia, Białoruś, Turcja, Egipt, Malediwy, Mjanma, Laos, Wietnam, Kambodża, Nepal, Malezja, a także Korea Północna, Węgry i Słowacja – których przedstawiciele jutro wezmą udział w paradzie wojskowej, by „pomnożyć” dobrą reputację swoich krajów.

Zsolt Zsebesi/AI

Hozzászólás